Wybory 2023 – résumée

dodano: 
07.11.2023

Autor:

dr Wojciech K. Szalkiewicz
komentarzy: 
0

Kiedy opadł bitewny kurz i przygasły emocje, znając wyniki „najważniejszych od 1989 roku” wyborów i badań dotyczących biorącego w nich elektoratu, można już pokusić się o próbę podsumowania walki o parlamentarne fotele AD 2023 i wnioski płynące z tych zmagań.

Kampania była długa – praktycznie zaczęła się już w lipcu 2021 roku, kiedy Donald Tusk zdecydował się na powrót do polskiej polityki z wiarą, że: „PO jest niezbędna jako siła polityczna, a nie jako wspomnienie, jest potrzebna, by wygrać z PiS walkę o przyszłość. Nie ma bez Platformy szansy na zwycięstwo”. W tym czasie sondaże nie dawały opozycji szans na wygranie ze Zjednoczoną Prawicą. Szybko okazało się, że to D. Tusk jest jedynym politykiem opozycji, który jest w stanie ją skonsolidować i poprowadzić do walki z obozem władzy.

Najdobitniej pokazał to wielki marsz 4 czerwca 2023 roku, który był wyrazem sprzeciwu wobec polityki rządu Prawa i Sprawiedliwości kilkuset tysięcy manifestantów. „Tego głosu, tej fali nikt nie zatrzyma. Olbrzym się obudził” – mówił na początku manifestacji lider Koalicji Obywatelskiej.

Zmiana wysokości słupków poparcia w sondażach, którą można było zaobserwować już latem 2021 roku, szybko uświadomiła obozowi władzy, że lider PO stanowi bardzo realne zagrożenie dla jego trwania. Tusk stał się więc „centralną postacią”, a w zasadzie „tematem” kampanii wyborczej Zjednoczonej Prawicy. Bezpardonowo i brutalnie atakowano w niej lidera KO, oskarżając go o zdradę, nazywając zagrożeniem dla narodu i stawiając mu milion innych zarzutów, skumulowanych w słowach „für Deutschland”.

Widać to było najwyraźniej 1 października, podczas konwencji PiS w Katowicach, w czasie której Tuskiem i Platformą straszyli wszyscy kolejni mówcy. Swoje wystąpienie poświęcił mu praktycznie w całości także sam Prezes, tradycyjnie opowiadając o tym, co Tusk zrobił złego, gdy rządził, i złego robi, będąc w opozycji. Dowody tej destrukcyjnej dla polskiej podmiotowości działalności miały znajdować się w „teczce Tuska” pokazanej przez premiera Mateusza Morawieckiego.

A tego dnia lider Koalicji Obywatelskiej pełnił rolę gospodarza kolejnego, kilkusettysięcznego Marszu Miliona Serc zorganizowanego przez opozycję w Warszawie. Był on kroplą, która przelała „czarę” wyborczej frekwencji, a ta okazała się kluczowa dla wyniku głosowania 15 października.

Obserwując tylko te dwa wydarzenia, można było zobaczyć dwie skrajnie różne wizje Polski przedstawiane w tej kampanii przez „obóz PiS” i „antyPiS”. Ale nie o ich materializację chodziło w tej walce wyborczej. Toczyła się ona bowiem „o wszystko” – o władzę, dla utrzymania której Zjednoczona Prawica zaangażowała wszelkie dostępne zasoby będące w dyspozycji partii, rządu i parlamentu. Pieniądze budżetowe i pochodzące ze spółek skarbu państwa, aparat propagandowy mediów „narodowych”, machinacje z tzw. ruską komisją, manipulacje przy prawie wyborczym, instrumentalne potraktowane referendum, itd. – one miały zapewnić PiS kolejną kadencję władzy.

Zjednoczona Prawica postawiła też na niezwykle agresywną (na szczęście tylko w warstwie werbalnej) kampanię. Obóz rządowy atakował w niej brutalnie nie tylko lidera KO, ale wszystkie liczące się na scenie podmioty polityczne. Bo anty-tuskowe emocje i głęboka polaryzacja sceny politycznej i elektoratu miały przynieść wyborczy sukces. Jej „twarzą” został premier Mateusz Morawiecki, który jednak nie sprostał zadaniu, co widać było wyraźnie m.in. podczas Debaty Wyborczej 2023 zorganizowanej przez TVP 9 października. Zaczął je słowami: „Wszyscy na jednego, banda rudego” – komentując wystąpienia innych przedstawicieli opozycji. Później m.in. pytał D. Tuska o tajemniczy „wazon ze srebrem i złotem od Putina”.

Sama „debata” przeszła jednak do historii przede wszystkim dzięki przygotowanym przez pracowników rządowej telewizji (TVPiS) retorycznym pytaniom z wyraźnie wskazaną tezą, których zadawanie trwało dłużej niż kandydaci mieli czasu na odpowiedź. I dzięki proroczym, jak się okazało, słowom Szymona Hołowni: „Tłuste koty, pakujcie kuwety”.

Celem kampanii obozu PiS było zmobilizowanie fanatycznego, żelaznego elektoratu – „wyznawców” J. Kaczyńskiego i ewentualne pozyskanie części wyborców niezdecydowanych. „Jeśli zastanawiają się Państwo, jak głosować, to odpowiedź jest jedna – głosujcie na PiS” – przekonywała na jednym z wieców wyborczych była premier Beata Szydło. „Co ci szkodzi? Człowieku, to tylko cztery lata, więc na te cztery lata spróbuj. Spróbuj, zamknij oczy, zaciśnij zęby i zagłosuj na Prawo i Sprawiedliwość”.

Najbardziej spektakularnym sposobem zachęcenia do podjęcia takiej decyzji były organizowane w całej Polsce wakacyjne „pikniki”, rzekomo reklamujące rządowy program „800+”, a finansowane z budżetu państwa (miały kosztować ponad 6 mln zł). Najdroższym – nagminne rozdawanie przez kandydujących do parlamentu członków Zjednoczonej Prawicy najróżniejszych promes-czeków na pieniądze przyznane w ramach rządowych programów inwestycyjnych. Największą klapą okazały się natomiast perfekcyjnie i „na bogato” organizowane lokalne spotkania wyborcze PiS, na które wpuszczano tylko własną, wyselekcjonowaną publiczność. Ładnie wyglądały w relacjach rządowych mediów, ale nie budowały poparcia w terenie, zwłaszcza w zestawieniu z otwartymi dla różnych wyborców spotkaniami organizowanymi przez opozycję.

Lista zastosowanych w tej kampanii przez Zjednoczonej Prawicy „tricków” jest długa. Pomijając „siermiężnie” propagandową rolę tzw. mediów narodowych, z pewnością otwiera ją pomysł połączenia kampanii parlamentarnej z kampanią referendalną. Jednak nie tylko w tym przypadku to, co z założenia miało zwiększyć poparcie dla ugrupowania J. Kaczyńskiego oraz zmobilizować prawicowy elektorat, zwróciło się przeciwko rządzącym. Intryga okazała się zbyt grubymi nićmi szyta i wyborcy nie dali się nabrać. Frekwencja w tym głosowaniu na poziomie 40 proc. pokazała, że nie chcieli oni brać udziału w tym politycznym spektaklu przygotowanym przez sztabowców PiS. A nie był to zresztą ich jedyny błąd.

Największym z nich było skoncentrowanie działań tylko na jednej grupie wyborców, żelaznym elektoracie PiS: osobach starszych, niskowykształconych i niezamożnych mieszkańcach tzw. prowincji. Ich zmobilizowanie, podobnie jak w czasie dwóch poprzednich kampanii, miało zapewnić kolejny sukces. W ten sposób Prawica zamknęła się jednak w stworzonej przez siebie „oblężonej twierdzy”, własnej bańce, uznając, że „dowiezienie” do wyborów ok. 35-procentowego poparcia wyrażanego w sondażach wystarczy do wygranej, do utrzymania się u steru władzy. Dlatego zapewne jej sztabowcy uznali, że można zignorować głos młodego, wielkomiejskiego elektoratu, mimo iż już w czerwcu widać było, że „olbrzym się obudził”. Partia J. Kaczyńskiego nie miała mu nic do zaoferowania. A wysyłane w przestrzeń publiczną przez jego sztab i polityków komunikaty miały raczej zniechęcać ich do głosowania i do polityki jako takiej.

A osiem lat funkcjonowania państwa-partii opartego na nomenklaturze partyjnej i jej „pisiewiczach”, działającego w stanie permanentnej wojny polsko-polskiej ze wszystkimi, którzy nie są jego wyznawcami, z każdym rokiem coraz jawniej zmierzającego do narodowo-katolickiej dyktatury, na tyle zmobilizowało zazwyczaj niechodzących do urn młodych, „niepolitycznych” wyborców, że gremialnie poszli zagłosować. Niekwestionowanym symbolem, „gamechangerem” tych wyborów stała się rekordowa 74-procentowa frekwencja przy urnach nakręcona przez najmłodsze pokolenie.

„Bunt młodych” zaczął narastać najprawdopodobniej od października 2020 roku, kiedy Trybunał Konstytucyjny orzekł o niekonstytucyjności przepisu dopuszczającego aborcję w przypadku dużego prawdopodobieństwa ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu – zaostrzając i tak już bardzo restrykcyjne, jak na normy europejskie, polskie prawo aborcyjne. „Najprawdopodobniej” – bo zmiany nastrojów w tej grupie wyborców nie wychwyciły ośrodki badawcze, socjolodzy, politolodzy. Tym samym analizy przedwyborcze okazały się nietrafione, źle rozłożono kampanijne akcenty i źle ułożono listy.

Po wakacjach, w ostatniej fazie kampanii, narastający bunt młodego, liberalnego światopoglądowo i gospodarczo oraz prounijnego elektoratu wyczuła natomiast opozycja. Jej politycy przestali mówić o konkurentach, a zaczęli o narodowym pojednaniu, współpracy i przyszłości. Opozycja „przestała być »tylko Tuskiem«, a zaczęła być trzema partiami, które się różnią, mówią głośno o tych różnicach, konkurują, ale się nie mordują” – jak stwierdził jeden z komentatorów. Tę zmianę strategii najlepiej odzwierciedlało hasło „Dość kłótni, do przodu!”, tworzone przez PSL i Polskę 2050 Trzeciej Drogi – jeden z kluczowych czynników niewątpliwego sukcesu wyborczego tego ugrupowania.

Reasumując – ta kampania pokazała po raz kolejny, że wyborów nie wygrywa się pieniędzmi czy propagandą. Podstawą sukcesu są rzetelne, szczegółowe badania dotyczące oczekiwań elektoratu (oraz ich zmian) i elastyczne dostosowywanie do nich kampanijnego przekazu. Dlatego politycy, którzy chcą wygrać wybory, muszą mieć tu słuch absolutny, bo wyczuwanie opinii publicznej jest rzeczą bardzo trudną – nie ma nic bardziej zmiennego niż ona, zwłaszcza, że często nieoczywiste przyczyny mogą mieć poważne konsekwencje i mogą zadecydować o ostatecznym zwycięstwie lub porażce.

Pokazały też prawdziwość innego „prawa kampaniologii” – wyborów nie wygrywa opozycja, przegrywają je rządzący (na własną prośbę).

W momencie, gdy ze sceny zeszli już spin doktorzy, a pojawili się na niej specjaliści od gier partyjnych, aby stworzyć rząd, okazało się, że to „historyczne zwycięstwo” Zjednoczonej Prawicy nie daje temu ugrupowaniu na to szans. Pokazuje to nie tylko sejmowa arytmetyka. Jest to również efektem źle skonstruowanej kampanii, w której trakcie ugrupowanie Kaczyńskiego utraciło już zupełnie zdolności koalicyjne, bezpardonowo i wszelkimi środkami atakując nie tylko KO czy Lewicę, ale także potencjalnych koalicjantów: zarówno Konfederację (przez krótki okres kampanii sondażową trzecią siłę w Sejmie, która miała „wywrócić stolik”), jak i Trzecią Drogę. Dzięki takiej strategii nie tylko nie może liczyć na kilkanaście sejmowych szabel ugrupowania Sławomira Mentzena, ale i na współpracę z politykami TD. Wprawdzie w polityce „tylko krowa nie zmienia poglądów”, ale szczególnie „obrotowi” do tej pory Ludowcy nie mają żadnego interesu, aby wiązać się z PiS. Zdecydowanie więcej (i bez ryzyka) „fruktów” są w stanie uzyskać, będąc w rządzie Donalda Tuska.

dr Wojciech K. Szalkiewicz

X

Zamów newsletter

 

Akceptuję regulamin